sobota, 16 kwietnia 2016

Niespełnione nadzieje na wielkie spełnienie

Mam taką rzecz jedną. Taką moją małą własną osobistą. Jest ona sobie ze mną całe życie. To znaczy bywa, bo czasem się pojawia i szybko znika. I nie zawsze się pojawia, nawet jeśli o nią pytam. O, może zwłaszcza wtedy, kiedy o niej myślę, to ona w try miga mi się wymyka. Mianowicie, jest to sprawa trywialna i błaha. Sytuacja jest taka: zdarzają się w życiu momenty, kiedy musisz napisać coś odręcznie, olaboga! doprawdy?, no tak, czasem sięga się po ten długopis i kartkę. I zdarza się, że masz wtedy czasem do napisania słowo z udziałem litery 'jot' bądź z udziałem litery 'eł'. No i gdzie leży problem? Co to jest ta rzecz? A no to jest komedia pomyłek, bo na piśmie mylą mi się te dwie. I tak ostatnio zachodzę sobie w głowę i myślę, kuuurde, a jeśli to coś poważnego? Jeśli to jest objaw jakiejś egzotycznej, choć krajowej, jeszcze przez nikogo nieodkrytej choroby? Może wreszcie nazwano by coś moim imieniem? A pal sześć, że nie ulicę, jakąś swoją własną chorobę też mogę mieć. Może tu się skrył sens mojego jestestwa i dlatego zostałam powołana na ten świat, żeby móc być od teraz królikiem doświadczalnym w szeroko zakrojonych testach na mnie właśnie i dostałabym za to swój własny pokój w szpitalu i ciepłą wodę i zawsze świeżą i zawsze pachnącą maglowaniem pościel? Może taka choroba to wcale niezła rzecz? Więc zaczęłam żyć nadzieją. I dalej siedzę i myślę, jak mam to sprawdzić, do kogo by tu uderzyć, żeby mi tę sprawę rozjaśnił. Oczywiście, pierwszy w takich przypadkach, gdy dopada cię niewiedza bądź niepewność, jest Staruszek Google. No to robię gugul risercz. Aaaale tam... Zero sensu w tym guglu, żadnej odpowiedzi, same mądre artykuły o dysleksji, ale w żadnym z nich ani wzmianki o takim objawie, jaki mam ja. W takim momencie to mi zawsze ręce opadają... Jak to? Co teraz? Gdzie iść? Skoro najmądrzejszy Starzec w naszej wsi nie zna odpowiedzi na pytanie JAK ŻYĆ? Kto mnie teraz zbawi i całą prawdę o mojej upragnionej chorobie mi wyjawi? Pomyślałam o mocy zbawczej i już wiedziałam gdzie się udać. FaceBóg! Wysyłam szybciutko wiadomość do Polskiego Towarzystwa Dysleksji, bo gdzieś tam też z tyłu głowy zaczęłam się zastanawiać, czy może przypadkiem jakiś papierek mi się od nich nie należy? Ominął mnie, musi, ten zaszczyt posiadania zaświadczenia o dysleksji i jako nieświadoma swej choroby musiałam zapewne niegdyś walczyć z przeciwnościami losu i z całym systemem szkolnictwa, bo najwyraźniej jako dyslektyczka bez pisemnego poświadczenia o posiadaniu takiej dysfunkcji, musiałam być dwa razy silniejsza od innych zdrowych dzieci, a nawet nie wiedziałam, nawet świadomości nie miałam, jak długą i wyboistą drogę mam już za sobą. No byłby powód do dumy, przydałby się. I skrobię ładny liścik do PTD i opowiadam o swojej domniemanej chorobie i poźniej czekam na odpowiedź całą dobę. Ło matko, tyle stresów się przez te 24 godziny najadłam, co to nikomu nie życzę, że pewnie nie odpiszą, że pewnie mnie oleją cienkim sikiem, że mój problem zapewne jest dla nich niczem. No ale nie, jednak nastała i radość w sercu, bo po całej dobie zmartwień i niezaspokojonej nadziei na otrzymanie potwierdzenia na piśmie: 'Tak, droga Pani Agato, tak, ma Pani rację - jest Pani chora, zrobimy testy, będzie choroba nowa, nazwiemy ją dla Pani nazwiskiem rodowym Pani matki bądź ojca, wybór pozostawimy w Pani, droga Pani Agato, rękach.' No tak to sobie wszystko wyobrażałam, taki tylko w głowie scenariusz miałam, kiedy zobaczyłam, że PTD odpisało. Klikam tam, otwieram to, czytam to. I czuję, że sens życia został mi ponownie, oh Bożesz Ty mój, #ktorytojuzraz, odebrany. Nie będzie choroby nazwanej po matce, nie będzie życia za darmo w izolatce, nie będzie sławy ni pieniędzy, dalej trzeba wieść to marne życie w nędzy. Bardzo miła Pani, naprawdę pozdrawiam, odebrała mi sens życia. Moja choroba, to nie choroba, nawet dysfunkcji w postaci dysleksji mi brak, ten cały mój mały/wielki objaw to po prostu 'TAKA URODA'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz