piątek, 22 kwietnia 2016

Polski bus to za mało

Pamiętasz czasy, kiedy polski bus był tak nowy, że w wątpliwość wszystkich wpędzało pytanie, czy aby na pewno nie wywożą nim turystów usadowionych na dwóch piętrach super hiper bombowo wypasionego autobusu w celu zmielenia ich trucheł w jakiejś ukrytej w ciemnym lesie fabryce parówek? Bo jak to możliwe? Bilet za złotówkę? Tak tanio? Tak wszędzie? Tak szybko? (No wówczas o pendolino czy o tanich krajowych przelotach zapomnieć można było.) Ah, to były czasy. Podróże czerwoną strzałą zarezerwowane dla elit, wożących swoje elitarne ciała i bagaże z elitarnego miasta A do drugiego, równie ważnego na mapie Polski pod względem historycznym, ekonomicznym, tudzież gospodarczym, miasta B. Posiadanie biletu na taki przejazd wiązało się z wysokim poziomem ogarnięcia internetów. Rezerwacje, płatności online, w busie obowiązkowo Wi-Fi, na zachętę właśnie tych od tabletów i smartfonów (a wtedy może jeszcze tylko notebooków?), no chodzi tylko o to, że jak jakiś dobry wnuczek babci biletu przez internety nie kupił, to żadnej babci w busie dojrzeć nie mogłeś. Same odblaski technologii świecące po oczach, same internetowe istoty. Ogarnięte - z miasta A do miasta B za złotówkę jadące. Nie na darmo chyba skojarzenia z niebieskimi ledami przypodłogowymi. To takie nowe! Było...  Nie dziw się! Było. Kiedy ostatni raz miałeś romans z tym środkiem transportu? Dawno? No to ja Ci opowiem jak to jest teraz. Kupujesz bilet, przez internet oczywiście, ale już nie za złotówkę, promocja marki się skończyła, teraz bilet albo w cenie takiej, że nie narzekasz, albo drogi jak cholera. A jeśli chcesz go kupić u kierowcy, to weź lepiej nigdzie nie jedź. Wsiadasz, nie, sorry, na razie chcesz wsiąść, bo oczywiście o wejście do autobusu to trzeba się bić (mimo że każdy bilet ma przy dupie). No dobra, dostałeś dwa razy z łokcia pod żebro, trzy razy gdzieś w okolice skroni, zdeptane trampki z białych zrobiły się czarne, pewnie nakichał na ciebie też ten zakatarzony starzec na twojej dziewiątej. Nie, nie patrz tam! Oooo, nie... Spojrzałeś? No to zarazki masz teraz nawet w oku, w domu koniecznie zacznij zapobiegawcze leczenie, bo w telewizji straszyli epidemią grypy. Dobra, fuck it. Wchodzisz wreszcie (oczywiście, że na górę - widok lepszy), znajdujesz jakieś wolne miejsce przy możliwie szczupłej i możliwie czysto wyglądającej osobie. I siadasz sobie. Niby spoko. Nic takiego, po co ja narzekam? Na co? Na jajco! Nie narzekam, obserwuję sobie. A tam: niebieskie ledy jakieś takie wyblakłe, wi fi słabe jak cholera, czerwone pasażerskie trony jakieś jakby obgryzione. Eksploatacja, powiesz. No może. Ale jak ja mam się czuć, skoro polski bus już nawet nie dba o mój poczęstunek? Kiedyś kawka/herbatka, ciasteczko, bułeczka, kiedyś nawet lody śmietankowe! Fakt, że przeważnie odmawiałam tym darom,  bo..  to za długo by przytaczać teraz... Nawet ten fakt, nie powinien mieć wpływu na to, co się wyprawia, że możliwość skorzystania z poczęstunku została mi odebrana. Nie ma już elitarności i poczucia wyższości z takiej jazdy, bo skoro przystanki na elitarnej trasie z mojego A do B są aż trzy, a każdy z nich w Pcimiu Dolnym, to ja już nie jadę dorożką dla wtajemniczonych, nie jestem już członkinią zakonu czaszki i piszczeli. Wszystko gdzieś ma swój elitarny koniec. Jadę polskim busem i pluję sobie w brodę. Koleś dwa miejsca w przód zjada kanapkę z kiełbasą, a ten tuż przy mnie właśnie puścił bąk. I jest swąd. To jest mój lament. Pomyślałam, że tu sobie tak popłaczę, bo jadę polskim busem, mam wi fi,  nudzi mi się bardzo, a końca tej przygody jeszcze jakby początku nie widać. Na razie wiem, że ta babka obok wyciąga z torby jakąś śmierdzącą pieczeń i ino wzdycham, że gdyby tylko dostała wcześniej jakąś drożdżówkę, to nam wszystkim tu obecnym żyłoby się dużo lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz